Wszyscy pamiętamy tamten czas traumy narodowej, bo inaczej tego nie można nazwać, gdy Jan Paweł II umarł. Momentem przełomowym dla wielu był transmitowany przez TV widok martwego Jana Pawła II ubranego w odświętne szaty papieskie, niesionego w cieniu Bazyliki św. Piotra. Ta twarz, z której przez 27 lat odczytywaliśmy każdy niuans myśli czy nastroju, teraz była nieruchoma, bez treści.

 

Odszedł... Król, wybaczcie, że tak Go nazwę, bo był nie tylko Papieżem, ale kimś wielkim nawet dla niewyznających wiary. Pewna polonistka która, wedle jej słów „obraziła się na Kościół” (akurat z tym nie mogę się zgodzić), odzyskiwała optymizm, gdy widziała Jego twarz (tak mi powiedziała). Klasy w szkole na Witosa były wówczas dziwnie ciche. Handlarze z Sezamkowej ułożyli ze zniczy i kwiatów kilka krzyży na trawie między ścieżką rowerową a ulicą Wojska Polskiego, domy czerwieniały flagami narodowymi. W dniu pogrzebu Papieża ujrzałem największe dotąd w Świnoujściu, wielotysięczne zgromadzenie z okazji Mszy św. odprawianej pod ścianą plebanii parafii Chrystusa Króla.

Tamta wiosna nie cieszyła; żółte forsycje równie dobrze mogły być szare. Z pewnością ludzie którzy doznają śmierci bliskich, tak właśnie odczuwają każdą zewnętrzną atrakcję tego świata, ale tym razem to było epidemiczne przeżycie, liczone w milionach serc.

I wtedy to, po pewnym okresie żałoby, usłyszałem w mediach, z ust znanego dominikanina o. Alexiewicza, że my, Polacy, teraz już jednak powinniśmy oderwać się od tematu „Papież” - i tu postawił kropkę, nie rozwijał kwestii. Szokujące? Od razu odczułem to jako idealnie trafne, choć nie mógłbym wtedy tego dokładnie uzasadnić. Minęło trochę czasu, zanim znalazłem odpowiednie porównanie, by wytłumaczyć sens tej wypowiedzi.

To jest tak jak z narodzinami dziecka: przychodzi moment, gdy trzeba oderwać pępowinę i musi ono wreszcie samodzielnie zacząć oddychać. W Polsce od roku 1978 większość nauczania Kościoła była przefiltrowana przez teksty Papieża, oświecona jego autorytetem. Za zrządzeniem Opatrzności cały naród jakby się cofnął do stadium życia prenatalnego, znalazł się w „schronie” przed pociskami komunizmu. Już wtedy, w 2005 roku przyszedł czas wydorośleć, a może trafniej powiedziawszy – zakończyć rekolekcje i wyjść ku światu. Każdy wie też, że dorosłość nie polega na definitywnym zerwaniu więzów z rodzicami, więc mimo że trwa czas „oderwania się od tematu PAPIEŻ” (bardziej od sposobu, w jakim on dotąd dla nas istniał), to równocześnie każdy z byłych rekolektantów powinien mieć swój własny sposób na utrzymywanie ożywczej więzi z rodzicami, z Ojcem. Teraz jest to już nawet modlitwa o wstawiennictwo Świętego, ale może to być też włożenie do odtwarzacza płyty z przemówieniami Ojca, by znów poczuć jego silne ręce i na chwilę odpocząć. Odrodzić się.

 

Marek Katecheo (5 IV 16)

 

A po co się odrodzić? A choćby po to, by tak jak JP2 czasem wsadzić kij w mrowisko, np. by na przykład powiedzieć w środowisku czytających „Gazetę Wyborczą”, że Polska Komisja Akredytacyjna przyznała tzw. szkole o. Rydzyka najwyższą ocenę za studia dziennikarskie jako pierwszej szkole niepublicznej.

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.