Jest taki obraz Correggia, włoskiego mistrza renesansu, ukazujący Dzieciątko, spoczywające na małej wiązce siana, ale nie w żłobie, lecz na skalnej płycie. Wszędzie, gdziekolwiek spojrzeć, surowa przestrzeń.

        Wprawdzie ta przestrzeń jest dziełem ludzkiej ręki, ukazana została w cieniu kolumny, lecz pozbawiono ją ciepła typowej stajenki Świętej Rodziny (wiemy, że kolumna była w takich ujęciach tylko symbolem, w języku tamtego malarstwa ukazywała odzyskany związek Nieba z Ziemią rozumianą jako grzeszny świat ludzi).

        Co jest więc tutaj – oprócz kolumny – jakimkolwiek źródłem „ciepła”, nadziei? - Jest nim Maryja, jak głosi tytuł i widać po Jej gestach – adorująca Jezuska. Klęczy nad Nim, rozkładając ręce jakby w zachwycie pomieszanym ze zdumieniem. Zawsze zadziwiał mnie kontrast w tym obrazie między wspomnianą surowością, pustką otoczenia i kołyską dłoni Maryi – świecących z góry jak słońce nad pustynią.

        Nie lubię lukrowanego Bożego Narodzenia. Ten obraz takiego jednak nie pokazuje, bo odsyła do głębi, do wzorca adoracji, która jest w gruncie rzeczy miłością.

        Dostrzegłem jeszcze coś innego - „rzucenie” Dzieciątka na „podłogę”, na skałę. W innych obrazach ukazywane jest ono, raczej jego istotny sens, w geście podarowania małemu Jezusowi szczygła, ptaka symbolizującego cierpienie.

*                      *                      *

        Dawno temu poznałem pewną kobietę, która aktywnie uczestniczy w modlitwach wspólnoty katolickiej, wyjeżdża na rekolekcje zamknięte. Znana jest ze skłonności do pewnego radykalizmu, gwałtowności. W równym stopniu poznałem ją kiedyś (stale u niej to widzę) z jej walki samej z sobą – czasem przejawia się to w szepcie: „Znowu za mocno przywaliłam, no widzisz, znowu za ostro...”. Ona niezależnie od tego, czy ktoś cokolwiek jej powie, zna surowy krajobraz własnego serca, zna jego ograniczenia, nie zamyka nań oczu. Właśnie dlatego w tym sercu zamieszkało Dzieciątko. Poznałem też kiedyś katechetę, który ma pewien charyzmat wciąż rzadko spotykany w Kościele (lub zaniedbywany), angażowania młodych, nawet dalekich od pobożności, w jakiś wyjazd kościelny. Został kiedyś surowo oceniony, i to przez „swoich” z łona Kościoła, ale nie stracił ducha. Pamiętam ten dysonans poznawczy, kiedy usłyszałem o nim sztywną cenzurkę, a robił coś, co mało kto potrafi, lecz co jest trudne do wymierzenia lub nawet wykazania w papierach. Dmuchano jeszcze potem nań „azotem” morderczo niskiej temperatury słów, zdolnych zagasić knotek nawet o silnym płomieniu, ale widocznie on umiał oswoić te ostępy złych emocji dzięki hartującej obecności Dzieciątka.

       

        Życie polega na ciągłym popadaniu w tarapaty i arktyczne zimno własnej nędzy lub nędzy gotowanej nam przez niby zaprzyjaźnione osoby, a nawet przez najbliższych, ba, nawet przez ludzi Kościoła.

        I na odszukiwaniu w tej nędzy... Dzieciątka.

Marek Katecheo (7 I 2016)

 

Pełny tytuł obrazu znajdującego się w galerii Uffizi we Florencji: „Adoracja Dzieciątka”, rok powstania: 1518, autor: Antonio Allegri da Correggio.

http://mediterraneum.blox.pl/2014/12/Wlochy-i-Hiszpania-Boze-Narodzenie-oczami.html

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.