czyli o czuwaniu przed Zesłaniem Ducha Świętego

 

            Oto wieczór w sobotę 7 czerwca, ok. godziny 21. W kościele osoby w liczbie tych zgromadzonych rankiem na Mszy św. w niedzielę. I coś wyłamującego się z rytualnej codzienności świątyń, przepiękny śpiew, wychylający się z płaszczyzny muzycznej estetyki, dotykalny jak figura wielkopiątkowa na krzyżu całowana przez ludzi. Tak rozmawiały przy gitarze siostry Uczennice Krzyża. Nie mam na to innego słowa – słuchając tego śpiewu miałem wrażenie, że wchodzę w rozmowę. Za chwilę pojawiły się jakby kopuły świątyń uczynione z rąk wzniesionych ku górze, kopuły odwrotne, sadowione jakby na podbudowie z nieba, już nie na wątłym podłożu Ziemi. Tak niektóre osoby wyrażały modlitwę nazywaną charyzmatyczną, usłyszałem też glosolalię, język bez słów, niczym kwilenie dzieci, gdy czegoś pragną, a nie potrafią wyrazić słowami. Wspierały parafian siły z Odnowy w Duchu Św. z „Kozala”. Tak przeplatały się śpiewy, prośby, podziękowania i czytania (nieoceniona nauczycielka A. Rolewicz) do wieńczącego wszystko przed północą „Akatystu ku czci Ducha Świętego”, pochodzącego z liturgii wschodniej, śpiewanego zawsze na stojąco.

                        „Więzi wszystkiego, co istnieje - zamieszkaj w nas,

                        Źródło energii - zamieszkaj w nas,

                        Nienaruszalności wszechświata – zamieszkaj w nas,(...)

                        Korzeniu rozumu -

                        Geniuszu twórców -

                        Który śpiewasz w pieśniach,

                        Którego głosi muzyka,

                        Źródło zachwytu poetów,

                        Który ożywiasz marmur,

                        prowadzisz pędzel malarza (...),

                        Który jesteś duszą rzeczy pięknych,

                        Tajemniczą istotą sztuki (...)”

Tak, patrząc na urodę tej liturgii czuwania przed Najświętszym Sakramentem, w kłębach dymu kadzidła, w zmienionym świetle, słuchając pełnego nieprzekładalnej na język słów, mieniącej się znaczeniami artykulacji śpiewu, odczuwa się nagle wyjątkową urodę prawdziwej modlitwy, która zatraca się czasem w codzienności, nawet na Mszach świętych. Pewien mój znajomy, nawrócony przestępca kiedyś chodził po mieście i szukał świątyni, w której nie było, jak się wyraził, tylko „Bach-bach i koniec” (i nie chodziło tu oczywiście o znanego geniusza muzyki Jana Sebastiana).

            Na koniec tylko powiem, że szczególnie zapamiętałem pewną kobietę, z powodu kłopotów może alergicznych (woń kadzidła) stojącą tuż za progiem kościoła, co jakiś czas klęczącą, jej wielką cześć, wyrażaną skłonami ciała, skupieniem, jakby drżeniem nawet... . Potem pełną szczęścia idącą do samochodu firmowego zaparkowanego na ulicy, jakby odnowioną, z jasną twarzą.

            Oto był ten czas, gdy figurami i wystrojem wnętrza świątyni stają się sami ludzie, bez złoceń.

Marek Parafialny (15 VI 14)

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.