Dotarliśmy na miejsce po godzinie 17. Przed mszą św. odpustową W kościele pw. św. Maksymiliana Kolbe zobaczyłam ks. Ignacego modlącego się przed Panem Jezusem w tabernakulum. I może to brzmi górnolotnie, ale było to spotkanie człowieka spełnionego, z jasnym radosnym spojrzeniem. Ks. Ignacy był zmęczony, z zarośniętą brodą, ale szczęśliwy, spokojny. Potem zobaczyłam pozostałych Pielgrzymów. Każdy z nich był zmęczony, ale pogodny i spokojny. To mnie tak uderzyło, ich radosne wyciszenie. Basia, która zna język niemiecki, po mszy św., podzieliła się swoimi wrażeniami z kazania. W homilii ks. J. Lim podziękował Pielgrzymom za ich trud, a ks. Ignacemu za zaangażowanie. Powiedział, że znany jest mu ten wysiłek, bo sam przeszedł kiedyś drogę Jakubową. Następnie proboszcz Lim opowiedział o św. Maksymilianie. Basię poruszyło najbardziej to, że ks. Lim nazwał o. Maksymiliana Marzycielem. „W warunkach obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau zakonnik był tak uskrzydlony przez Ducha Świętego, że potrafił tam marzyć. I te marzenia dodawały mu sił w pracy. Te marzenia pomogły mu podjąć decyzję oddania życia za współwięźnia, bo bardzo wierzył w sprawiedliwość i w pokój, który wróci”.

   Po mszy św. pełnej radości i poczucia wspólnoty było spotkanie z Pielgrzymami w salce. Ks. Ignacy, jak to ma w zwyczaju, krążył pomiędzy zebranymi i uśmiechał się. Pozostali Pielgrzymi opowiadali o swojej drodze i odpowiadali na pytania słuchaczy. Oto niektóre zanotowane w trakcie wypowiedzi.

Roman: „Jest z nami ks. Ignacy, reprezentant Kościoła, bo wszystko co robimy od 17 lat, te pielgrzymki Wspólnoty Bożego Miłosierdzia, są osadzone w posłuszeństwie Kościołowi. Dlatego, że my jesteśmy ludźmi z historiami: narkotyki, przemoc, więzienia… i dochodzi się do ściany! I wtedy jest myśl albo śmierć, by to cierpienie się skończyło, albo coś innego. I pytanie co jest przeciwieństwem śmierci. I wtedy to poczułem, każdy z nas, to światło, które prowadzi nas do dzisiaj. Przez kraje, którymi pielgrzymujemy Amerykę, Rosję, kraje Europy… Ta Miłość, która nas pokochała, ona była z nami, nie dopiero kiedy zaczęliśmy się zmieniać. Ona była z nami kiedy byliśmy najgorsi. I ktoś kto taką Miłość poczuje w sercu nie zostawi jej, z nią idzie, bo nią już można tylko się dzielić. I nie można jej tylko dla siebie zatrzymać. To nam daje siłę, to pragnienie bycia z ludźmi na świecie. My idziemy do nich z tym co sami dostaliśmy za darmo jako największy dar.” „Byliśmy już w kilkudziesięciu krajach, także w strefach zamieszek i niepokojów politycznych, wojen... na Kubie, w Gruzji, Ziemi Świętej... szliśmy przez kraje muzułmańskie. Nigdy nic się nam nie stało. A bałem się pielgrzymki przez Niemcy. Bałem się, bo w Polsce są stereotypy, że Kościół niemiecki eksperymentuje z nowymi pomysłami, że dużo takiej niepewności duchowej, że coraz mniej spowiedzi jest... A poza tym żyjemy w czasach, w których Kościół się zmienia. Kto ma światło jak to powinno być? Bałem się może tego, jak ten krzyż, który niesiemy będzie odbierany. Czy ktoś nie pomyśli sobie, że my się z czymś narzucamy, że jesteśmy ludźmi, którzy chcą komuś coś na siłę… no, bo to jest pewna manifestacja, idziemy ulicą, przez cały kraj. Bałem się co ja powiem, jak mnie ktoś zaczepi i zapyta: a dlaczego ty narzucasz mi swoją wiarę? Pewien egzorcysta jak mu to opowiedziałem, zapytał mnie tak: Dlaczego Kolbe zrobił w Auschwitz, to co zrobił? Odpowiedziałem mu: on ofiarował się za więźnia, bo współczuł mu, bo to był akt miłosierdzia, bo tamten był młody, miał żonę, dzieci… A egzorcysta mówi: tak, tak mogło być, tak większość ludzi myśli. Ale ja myślę, że mogło być coś jeszcze. On tych ludzi, tą skazaną dziesiątkę znał, bo to byli ludzie z jego baraku. On z nimi rozmawiał, być może ich spowiadał. I on widząc ich jak się trzęsą, jak są przerażeni, wiedzą, że zaraz pójdą na straszną śmierć. On nie chciał ich zostawić samymi. Poszedł z nimi, po to, żeby czuli, że nie są sami, że Bóg nigdy nas nie opuszcza. I ten egzorcysta jakby uwolnił mnie. I ja nagle poczułem, że ja nie jestem tutaj w Niemczech, żeby komuś coś dać, jakieś modlitwy specjalne, że coś ode mnie zależy, że mam coś wyjaśniać , tłumaczyć… nie, ja mam tutaj być, żeby ten krzyż był znakiem Miłości. Ja mam po prostu być z tymi ludźmi, z ich pytaniami, z ich problemami, z ich beznadzieją, z ich kryzysami, z ich milionami dramatów, ale nie po to, by im te dramaty wyjaśniać, czy jakoś im tłumaczyć. Tylko, by być znakiem Boga, który ma na to wszystko odpowiedź. O. Maksymilian był znakiem Boga z ludźmi. My sami z siebie nic nie robimy. My doskonale znamy siebie, swoje słabości, nędzę. Pan Bóg nam nie wymienił atomy na nowe. My nadal zmagamy się z wieloma historiami. Przebaczamy sobie nawzajem jako bracia.”

Grażyna

nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.