O chłopcu-szlabanie, czyli ... o Bogu uśmiechniętym
Znana jest opowieść ks. Pawlukiewicza, złotoustego kaznodziei, o poczuciu humoru Pana Boga, jak to w czasie okupacji zdesperowane zakonnice modliły się o jedzenie dla dzieci, którymi się opiekowały w sierocińcu w Zakopanem, a jedna z sióstr nawet męczyła przełożoną propozycją, by położyć ziemniak pod figurką św. Józefa, ale spotkała się z niezrozumieniem. Wkrótce do klasztoru zgłosił się ...niemiecki żołnierz z furmanką pełną ziemniaków, darem dla dzieci, ale – zaznaczył, że połowa jest zgniłych, pół dobrych do jedzenia. I tak było, ale wystarczyło jedzenia dla wszystkich. Przełożoną klasztoru jednak coś tknęło, przywołała pomysłową zakonnicę i zapytała: „- Położyła siostra ten ziemniak pod figurkę?” „-Tak”. „- To niech go siostra przyniesie.” Siostra przyniosła i okazało się, że ziemniak jest ...pół zgniły. „-Dlaczego dała siostra ...taki?!”- wykrzyknęła przełożona. „- A, bo dobrego było mi szkoda!”.
Ja też spotkałem się z poczuciem humoru Pana Boga. Kilka lat temu reperowałem rozmaite rzeczy w domu, lepikowałem, malowałem, uszczelniałem, aż wreszcie po 3 tygodniach tej lipcowej męki, u progu sierpnia, wyprostowałem się, odetchnąłem, spakowałem do wielkiej drogi rowerowej na Litwę.
Niedługo przed wyjazdem wracałem z kościoła, pełen poczucia solidnego i pięknego zamknięcia pewnej całości, dokonania czegoś pożytecznego, z takim filozoficznym nastrojem typowym dla człowieka na granicy światów – tego codziennego i tego jakże odmiennego, dzikiego, który mnie czekał, z nocowaniem na biwakach, legalnie lub wbrew zaleceniom UE. I spostrzegłem na środku chodnika małego chłopca, lat może 5-6, samiuteńkiego. Szedłem dalej, zbliżam się, już jestem 4 metry od niego, ale on stoi twarzą do mnie, poważny. Robię następny krok, a dzieli mnie od niego zaledwie 1,5 metra, co się stanie za chwilę? Dlaczego on nadal jakoś tak manifestacyjnie stoi cały czas patrząc na mnie? Minimalnie zwalniam, uważnie obserwując jego ruch, a on w ostatniej chwili robi krok w bok, jakby otwierał sobą szlaban i mówi do mnie uroczyście: „Wejdź do urlopu!”
Dostrzegłem obok jego matkę pakującą coś do samochodu i z pewną obawą patrzącą na mnie, ale za chwilę roześmianą, gdy zobaczyła mój uśmiech. Och, gdyby wiedziała, Kto przed chwilą poprzez jej synka zrobił mi niezły kawał...
Tak, wszedłem do urlopu. W Wilnie nocowałem kilka metrów od miejsca, gdzie malarz obok stojącej przy nim św. Faustyny namalował obraz „Jezu ufam Tobie”, w domu zakonnym sióstr, którego adres otrzymałem na progu kościoła w Gietrzwałdzie, dzięki minutowej rozmowie z pewną zakonnicą, której się pochwaliłem, że jadę do Wilna na rowerze. Miałem zresztą wrażenie, że chłopczyk-szlaban towarzyszył mi w całej drodze, np. wtedy, gdy potworna wichura zmuszała mnie do trzymania odciągów namiotu, by nie został porwany, ale ... dostała szlaban, skręciła na Litwę. Obserwowałem potem jej dorobek – wielkie połacie lasu na Litwie z urwanymi od góry połowami pni. Było więcej znaczących wtedy sytuacji, a to głównie dzięki specjalnemu esemesowemu błogosławieństwu otrzymanemu od charyzmatycznego księdza Marcina z Poznania.
Ale ks. Marcin to temat na inną historię.
Marek Parafialny (12 VIII 14)