czyli o Chrystusie Budzącym
Jedna z wypowiedzi kiedyś przeze mnie zasłyszanych, która zamieniła się w słowa skrzydlate mojego życia: „Czasem najcenniejsze jest TRUDNE przeżycie Mszy św., które jest jakby walką”. Powiedział to znany autorytet archidiecezji, pewien egzorcysta z tytułem naukowym.
Jeśli mnie dopadała taka walka, trochę się gorszyłem poprzednimi okresami uśpienia w moim życiu. Czasem nawet odczuwałem coś w rodzaju pogardy do takiej stabilizacji wnikającej czasem w średnią życia „przyzwoitego parafianina”.
Cenię jednak i pokój. Pamiętam, gdy przemierzałem rowerem Pomorze Zachodnie, zatrzymałem się kiedyś w Dobrej Nowogardzkiej. W takich wojażach (namiot na bagażniku, dziennie ok.130-150 km) człowiek zamienia się w nagi receptor, odczuwa wszystko w sposób jakby dziecięcy. Urzekł mnie kościół w tym mieście, zrobiłem kilka zdjęć ciekawej jego architektury, do dziś patrzę z zadowoleniem na te fotografie. I wówczas, zaciekawiony nowym miejscem, podszedłem pod kościół, stanąłem obok wejścia, a była niedziela - ujrzałem stabilnych, pełnych godności i odświętnie ubranych parafian wchodzących do wnętrza - do dziś, a minęło ok.14 lat od tego czasu, wspominam ich jaśniejące twarze - naprawdę jaśniejące, to nie jest literacka przesada. I cenię taki pokój; u większości tak wyglądających ludzi jest on wynikiem dobrego życia, jakichś umęczonych wcześniej w domu rąk, jakiejś ofiary składanej bliskim, dzieciom, komuś jeszcze, a także widzenia związku takiej ofiary życia z ołtarzem.
Mimo to wiem, że niezbędny bywa czas stanięcia w płomieniach. Siarka, atrybut szatana, wciąż błyszczy na drogach chrześcijan i podpala ich życie, duszę, ale tak, że nie spala, lecz zmuszona jest oczyszczać. Bo z gruntu jesteśmy nieczyści, grzeszni. Naprawdę każdej niedzieli w świątyniach mamy płonących jak smolne szczapy ludzi wierzących (choć moim zdaniem nie jest ich dużo). Msza św. im się w jakimś sensie dłuży, a lepiej to nazwać toczeniem się karetki z rannym po ulicy z kocich łbów, a tym rannym jest właśnie parafianin. Miernikiem upływu Mszy dlań nie jest sekunda, minuta, kwadrans, nie - ów ranny duchowo zsuwa się po niej jak kozica po skałach, nieregularnie, według logiki tej mszalnej, duchowej grani, której nierówności nie jestem w stanie ogólnie opisać, bo zatrzymać go lub nadać mu dynamikę może jakieś święte imię, jakiś zawarty w trzech słowach duchowy akt opisany np. w Modlitwie Eucharystycznej czy pozornie niewiele znaczący czasownik z rzeczownikiem (podobno kiedyś techniczna uwaga pewnego kaznodziei słyszanego przez przechodnia idącego obok kościoła, spowodowała przemianę życia tego przypadkowego słuchacza; uwaga ta brzmiała: „Przejdźmy do następnej części...”- Duch działa gdzie chce, najpewniej naznaczone Duchem Świętym słowa o ZMIANIE wywołały lawinę zmian w duszy tamtego przechodnia).
Taki płonący katolik stoi w kościele pozornie niezmieniony, ale trudno opisać, jak intensywnie przeżywa tok nabożeństwa. Msza św. i inne modlitwy, czytania, wchodzą w jego życie jak narzędzie stomatologiczne w dziąsło, kość, jak gastroskop do przełyku (w tej fazie nawet bywa, że jakby zamyka uszy na te treści, pomija pewne pobożne słowa , jakby cenzuruje je), choć te doznania zmieniają się czasem cudownie w jakby smakowity pokarm czy napój, w przypływ siły, w oświecenia, które pozostają w duszy po zakończeniu nabożeństwa (w tej fazie, doznaniowo pozytywnej, niesłychanie wnikliwie wchodzi w pewne duchowe treści, przenika je jak promieniami rentgena, zatrzymuje je na pewien czas, jakby w celu kontemplacji ).
Skoncentrowałem się tu na doznaniach w czasie liturgii, ale niespodziewane i niewytłumaczalne wstrząsy poddające duszę próbie ognia przychodzą niekiedy daleko od świątyni, poprzez osoby i wydarzenia, czasem bardzo dziwne, bo Chrystus Budzący może przyjść do pozornie „uczesanego” parafianina w spotkaniu z kimś nawet odległym od wiary, niestety także w śmierci kogoś bliskiego, w dramacie rodzinnym. Ale też bez widocznego powodu.
Marek (1 i 5 VI 19 r.)
(porównania, obrazowanie, nazwy pochodzą ode mnie, pisałem tekst z dala od opracowań, książek, by najwierniej przenieść realność płonięcia)