Trzy tygodnie temu zaczął się rok szkolny. Lekcje religii. Nie katecheza, wbrew pozorom, nie, bo to Głoszenie odbywa się na gruncie szkoły – prostował nazwę w odczycie ksiądz profesor dominikanin, na Szczecińskich Dniach Katechetycznych 1 IX 2018 r. Zbyt często porównuje się lekcje religii w szkole z świątynną (msza św.) lub przyświątynną katechezą, gdzie panuje płynące wręcz z definicji milczenie zgody z nauczającym. Milczenie nierzadko wprowadzające w samozadowolenie, uśpienie i iluzję, że mamy „katolicki naród”, a też że mamy go na zawsze.
Katecheci (no jednak użyję tej nazwy, nie „nauczyciele religii”, choć ta ostatnia jest formalnie w pełni prawidłowa) żyją w osobliwym świecie. Przez starych wspólnotowych świeckich wyjadaczy z Odnowy w Duchu Świętym lub z „Neo” posądzani czasem o sztywność, nienowoczesność, przez księży... czy zawsze są widziani w duchu II Soboru Watykańskiego, po partnersku? A zbyt często pracują w samotności (zbyt rzadko na plebaniach prowadzących lekcje religii w szkołach spotykają się wszyscy katechizujący, by wypłakać niepowodzenia albo wzmocnić innych przekazami o skutecznej pracy – o konieczności takich spotkań mówił wspomniany ksiądz profesor dominikanin). Czasem nawet prawdziwie pobożny katolik, napełniony pewnością siebie wynikającą z świadomości, iż poznało się prawdy ostateczne – a wiara na tę świadomość pozwala, co symbolizują np. chrystusowe litery Alfa i Omega – takiemu poobijanemu katechecie powie nagle: „Uważam, że jednak katecheza niewiele da w szkołach”. Poobijanemu? A czym niby? Tym, że na Pomorzu Zachodnim rodzice wysyłający na lekcje religii swoje dzieci, najczęściej nie dają im przykładu wiary i lekcje religii to zbyt często WALKA zamiast dialogu wynikającego z doświadczenia wiary. W Świnoujściu w zwykłym czasie np. października na Msze święte niedzielne uczęszcza zaledwie 15% parafian (opieram się na danych wywieszonych ok. 7 lat temu w gablocie kościoła pw. NMP Gwiazdy Morza po liczeniu w październiku). Jakie jest więc doświadczenie wiary dzieci takich rodziców, którzy sami się nie modlą, nie praktykują?
Ów ksiądz dominikanin podkreślił, że nie wszystkie podręcznikowe cele katechezy są do osiągnięcia w szkole (np. uczestnictwo w liturgii). W ogóle istnieją katecheza rodzinna, parafialna i szkolna – już samo wyliczenie tych składowych uprzytamnia nam, że „krzesło” opiera się na kilku nogach, a nie na jednej. Kiedyś nawet ktoś mi zacytował dane o mniejszej skuteczności nauczania religii w szkole niż w parafii. Ale nie przyłączyłem się do założonego przez pouczającego mnie triumfu. Liczni otaczający katechetów „opieką” cytatów, porad, wskazówek w tym niewyraźnym świecie z zatartymi granicami nie widzą, że katecheci, nauczyciele religii są żołnierzami broniącymi... przyczółków, na które wysłali ich biskupi (ale i cały Kościół), by walczyli, o coś i przeciw komuś, to znaczy przeciw Złemu, i że biurko w betonowym schronie tych doradców „wspierających” katechetów to nie jest najlepsza perspektywa widzenia, a smak kawy w osobnym pomieszczeniu bunkra, tym z dobrą wentylacją i telewizją, odbiera czucie spraw, dostrzeżenie bitewnego pyłu na Bibliach katechetów, różniących się od czystych, nietkniętych z regałów w bunkrach.
Jeszcze wyjaśnię pojęcie „bunkra”: bunkrami (iluzyjnymi, bo pozornie stabilnymi, dającymi ogląd spraw) stają się np. liczne mieszkania tak zwanych porządnych katolików lub tzw. porządnych „wierzących-niepraktykujących”. Pełna debat telewizja, kolejny tytuł o księdzu-pedofilu, wypełnienie ramówki uczęszczania na mszę (lub na odwrót, jej niewypełnienie przez „niepraktykujących”) stwarza złudzenie mocy i wszechwiedzy, z czego płynie skłonność do „poradnictwa katechetycznego”. Dopiero stanięcie twarzą w twarz z uczniami, nauczycielami, czyli ludźmi szukającymi Prawdy, ale bywa, że zarazem z Nią walczącymi (!) lub z tymi mającymi wielkie szanse na życie Nią albo już Nią żyjącymi (są w szkole przypadki trwania w Łasce) otwiera oczy i pozbawia pychy.
Marek (19 IX 18)
Ps. „Prawdziwie pobożny katolik” występuje w tym tekście niekoniecznie w znaczeniu ironicznym, pamiętam samego siebie, jak kiedyś byłem zbyt kategoryczny w pewnych sądach o sprawach Kościoła – pobożni katolicy też dojrzewają; nawet ci pouczający katechetów za kilka lat mogą być już inni. Nie tylko „czas nas uczy pogody” jak śpiewała G. Łobaszewska, ale „czas nas uczy pokory”.