(o procesji Bożego Ciała)
Kiedyś rozmawiałem z pewną turystką o tutejszych procesjach Bożego Ciała, wspomniałem, że bywamy oglądani przez Niemców jak eksponaty. Na to rozmówczyni zauważyła: „Ale im na pewno coś w sercu pika, gdzieś głęboko w sercu pika na taki widok!”
Mądra była ta pani, ale to pikanie może przybrać odpowiednią dla zbawienia siłę dopiero na łożu śmierci doświadczonego przez pikanie. Na razie każdy z Polaków, który udaje się na procesję, musi zdobyć się na pewną dozę odwagi, by na ulicach zaświadczyć o swojej wierze, by np. nie wstydzić się śpiewać (jak rzekł rano J. Pospieszalski w radiu: „by to, co zewnętrzne umacniało to, co wewnętrzne”). Tym bardziej, że oglądani jesteśmy w trybie dziurki od klucza także przez rodaków. Zalew agresji na forach internetowych wobec wiary nie bierze się tylko z jakichś zagranicznych centrów trolli, jak choćby z tego z Moskwy, gdzie wynajęci ludzie piszą posty wysyłane na fora całego świata. Jesteśmy w Świnoujściu mniejszością religijną, choć w wymiarze kultury i obyczaju chrześcijaństwo jest bliskie większości mieszkańców naszego miasta. Sama jednak kultura i obyczaj nie wystarczą do zbawienia.
Na ulicy Małachowskiego doświadczyliśmy jakby Raju – ptaki słodko śpiewały do pokazywanej monstrancji. Na drugim piętrze wczasowego molocha różowiał człowiek w szortach, przekrzywiający głowę w stronę kapłanów jak szpak, ale na szybach uroczego zielonego „domku-bazy” naszej procesji jaśniały symbole eucharystyczne, jak port dla rozbujanych statków naszych zmysłów. Czterysta metrów dalej było jak na pustyni pielgrzymujących Izraelitów, bo ołtarz stanął obok budki z napisem „Upominki - Kosmetyki - Zabawki - Lody”, a teksty modlitw mieszały się z gwarem smażalni: „Rybki pani nie wzięła!”, „To jest popielniczka, cukier jest obok!” Nieco wcześniej mijaliśmy grupki Niemców patrzących na nas jak na żyjątka w klatce, ale oni nie wiedzieli, że my czuliśmy się jak w klatce... piersiowej, pod bijącym sercem. My szliśmy w innym rytmie niż świat. Mądrze powiedział Jan Pospieszalski rano w audycji katolickiej w radiowej Jedynce, że to nie jest tak, jak mówili niektórzy księża, chcący może zachęcić do procesji zlaicyzowanych katolików, że to jest „spacer z Bogiem” – nie, to marsz kontemplacyjny, to procesja mistyczna. Wedle tego muzyka i dziennikarza to jest podążanie w pokorze, by zgłębiać Tajemnicę Eucharystii. Dodam, że to też marsz zdobywczy, by zdobyć przestrzeń, by „obłogosławić” ją, to marsz Argonautów, by zdobyć złote runo Eucharystii obiecane przez Baranka. Byśmy sami siebie zdobyli dla Niego.
I na koniec wspomnienie: około 11-12 lat temu Ks. Dariusz Kiljan, proboszcz, wraz z parafianami zorganizował jedyną w historii miasta procesję wiodącą przez plażę. Na piasku był jeden z ołtarzy, na łodzi, pod krzyżem. Przejęci wczasowicze dołączyli do tego jakże inkulturacyjnego dzieła (chrześcijaństwo weszło tu mocno w lokalne warunki, przemówiło tym, co nawet ludziom z zewnątrz, wczasowiczom było wtedy bardzo bliskie, czym się cieszyli – naturą). Dla mnie jednak najbardziej pamiętny był ołtarz pod filią szpitala – tam starsze pacjentki zostały pobłogosławione Ciałem Pańskim w monstrancji. Zaraz po tej czynności pokraśniały, trwały tak na wózkach jeszcze jakiś czas, przejęte. Mam to wszystko na slajdach – nawet pokazywałem w szkole młodym ludziom.
Marek (17 VI 17)