Od pewnego czasu słucham lektorów branych z „pospolitego ruszenia” i najpierw w sposób że tak powiem analityczny śledziłem, jak czytają, czy we właściwym momencie jest akcent logiczny (on właśnie zdradza, czy czytający rozumie tekst – i na jakim poziomie, bo są różne poziomy rozumienia), czy stosowane są pauzy, czy akcent w czasownikach z partykułami jest właściwy (akcent w „widzieliśmy” powinien być na drugiej sylabie: „wiDZIEliśmy”, nie na trzeciej). Potem jednak zacząłem słyszeć coś więcej.
To trudno opisać językiem racjonalnym, bo zjawisko jest duchowe. Zacząłem w pewnym momencie słyszeć jakby tonację czytania, coś, co wynikało z emocji tych ludzi, z ich skupienia, gdy stawali na ambonce. Jeśli pokonali oni tremę, a większości to się udawało, to właśnie wtedy do głosu dochodziło coś czysto duchowego – widać to było w postawie (i wcale nie chodzi mi o skłony w stronę kapłana, których akurat ja nie praktykuję, bo rozpraszają), w koncentracji, w pewnej emocji, jak reliktowe tło w kosmosie obecnej pod czytaniem, nawet w postawie odchodzenia od ambonki ku ławkom. Poczułem też to samo w czasie Dróg Krzyżowych w piątki, gdy, że tak się wyrażę, dobrze wmieszałem się w tłum – odebrałem jako swoiste skupienie ludzi, ciszę, która powstawała we właściwych momentach, jako ekonomię ruchów, szmerów, kroków. Na szczęście żyjemy w Polsce, w której nie ma zwyczaju znanego z kościołów na Zachodzie, gdzie podnosi się głos i nie ma lekkiego usztywnienia, odświętności w zachowaniach i w mowie ludzi. Nadal, my, Polacy, mówimy głosem ściszonym, a nawet gdy wchodzimy do zakrystii, nadal utrzymujemy „sakralne” tonację głosu i ruchów (swoją drogą nie mówię, że ja jako regularnie udzielający się w kościele jestem tu bez skazy, trzeba uważać na rutynę, bywa, że i ja łapię się na zbytnim oswojeniu się z świątynią – mam coś ostatnio w pamięci, niestety – a nie jest kościół przeznaczony do oswojenia i „wytresowania” na nasze potrzeby).
W czasie ostatnich czytań w Wigilię Paschalną po g. 23 w sobotę słyszałem to promieniowanie pokory wobec Boga. Pewna Pani śpiewała psalm i zaręczam, znam różne przypadki ładowania w taki śpiew nawet oszałamiającej techniki wokalnej, która pasuje tam jak wół do karety, ale ta właśnie Pani śpiewała tak, jakby klęczała przed Bogiem. Miałem od razu takie skojarzenie (godzina po mocnej kawie, dlatego byłem zdolny do skojarzeń): rozpięła strzelisty łuk w swoim śpiewie. Wcześniej zaś czytał pewien Pan Andrzej (tyle zapamiętałem z „danych osobowych”), opis stworzenia świata – i ta lektura była pełna pauz, które pełniły funkcję akcentów – rzadko kiedy słyszę czytanie tego fragmentu Księgi Rodzaju (który wydaje się mocno umowny współczesnemu człowiekowi, a jest rewelacyjny), z takim jak u Pana Andrzeja przejęciem, świadomością znaczenia nawet symbolicznych ujęć. Czytał, jakby był to opis, z którego uronienie jednego słowa spowoduje braki w Stworzeniu, więc trzeba czujnie zaakcentować i umieścić każde słowo we właściwym miejscu i nawet na odpowiedniej wysokości intonacji.
Kiedyś ktoś określił świeckich w Kościele mianem „uśpionego olbrzyma”. Nadal panuje ten zły klerykalizm oddający odpowiedzialność za misję głoszenia tylko księżom, a niektórzy z nich go akceptują, a wielu świeckich praktykuje, bo daje złudnie święty spokój. Choćby w tę Wigilię Paschalną ów olbrzym u nas wcale nie spał.
Marek Katecheo (31 III 16)
Ps. Świadomie pisałem tylko o „nowych” lektorach, psalmistach, bo od dawna należę do nieoficjalnego fanklubu np. Adama Szczodrego czy Mr Sylwestra, czytającego „de profundis” albo mistycznie czytającej Pani Sołtysiak.