Pilotowałem przez pewien czas grupę niewidomych, którzy przyjechali do Świnoujścia jeździć tandemami.
W pewnym momencie zadziwiłem się, że wszystko, cokolwiek umie człowiek na tym świecie, może się przydać. Dawne moje zagłębianie się w książkach o regionie dziś zaowocowało tym, że mogłem im opowiedzieć o takich sprawach, jak głębokość toru wodnego w Kanale Piastowskim i w porcie, i o tym, co z okresu VIII-XII wieku znaleziono w ziemi na wzgórzach lubińskich, a jeżdżenie rowerem po każdym zakamarku wysp poskutkowało prowadzeniem grupy. Na szczęście myśli o tych umiejętnościach były dziękczynne wobec Boga, Jego Opatrzności (przypomniały mi się słowa mojego duszpasterza akademickiego, ks. M. Węcławskiego, kanoniczne dla mnie do dziś, że umiejętności są okazją do okazywania miłości). „Słabość” tych niewidomych bliźnich pozwoliła mi ujrzeć to, czym zostałem obdarowany. Do postawy dziękczynnej doprowadziła mnie też ciekawość, która sprowokowała mnie do zapytania pewnej niewidomej, o której jutro wstanie do pracy, gdy wróci do swojego wielkiego miasta.
„- A o której jutro wstaniesz?” „ - O piątej”. „- Kiedy zaczynasz pracę?” {choć skończyła studia uniwersyteckie, pracuje manualnie} „- O wpół do siódmej. Ale od piątej siedzę przez pół godziny i tak trwam wobec Pana”.
Ilu jest dziś katolików, którzy tak serio traktują swoją wiarę?
...By potem niby zwykłe powstanie z pozycji siedzącej na Mszy było wyznaniem wiary w zmartwychwstanie, bo nawet nasze ruchy w czasie Eucharystii mają znaczenie modlitewno-symboliczne.
...By w czasie procesji Bożego Ciała trwać w takim jak gdyby zawieszeniu, w kontemplacji, która uniemożliwia prowadzenie towarzyskich rozmów w czasie drogi.
Można by kontynuować tę wyliczankę zdolności płynących z oddania czasu Bogu. Kiedyś, gdy dorastałem, dziwiłem się i jakby nie rozumiałem stałego „refrenu” w kazaniach księży, że „najważniejszy jest Chrystus”, że „trzeba budować na Chrystusie”, że „różne rzeczy są ważne, ale... Jezus, On jest najważniejszy” („jakby nie rozumiałem”, bo w sercu - pojmowałem). W wieku kilkunastu lat domagałem się tu przypisów: jak „rozpakować” to pojęcie, ten „refren”? Potem doświadczenie pokazało, że wbrew ślepocie licznych agresywnych ateistów (dziś np. na forach internetowych!) wiara to RELACJA OSOBOWA, że w religii najważniejsze miejsce zajmuje ta relacja i można ją porównać do miłości w małżeństwie, którego do końca nie tłumaczy biologia czy kwestie socjologiczne. Wspomniani agresorzy opisują wiarę w planie tylko materialnym i socjologicznym, a nie widzą, że w samej jej istocie leży relacja między człowiekiem a Istotą Duchową, Świętą, podobna do osobowej w przyjaźni czy małżeństwie. Obawiam się, że nawet sporo katolików, może wzniośle, bo historycznie i kulturowo, ale „ślepo” widzi własną wiarę; że to wiara narodu, naszych ojców, taka narodowa wzniosła tradycja, że to głównie nośnik moralności... Owszem, to, ale nie tylko, nie przede wszystkim to.
To coś takiego, że nawet kamienie wołają, a ślepi widzą.
I czuwają od rana.
Marek (13 VIII 15)