…jeśli znajdujemy płytę z muzyką chrześcijańską, która można nazwać „metalową”, to tam łomot perkusji i dziki riff gitary nie oznacza destrukcji, ale zwycięski pojedynek ze Złym. Fantazjuję? Dopisuję legendę do zwyczajności? To posłuchaj, połącz słowa śpiewane z brzmieniem grupy. Nie może wtedy skowyt gitary wyrażać tego, co czujemy, gdy zgrzeszymy. Wyraża wtedy np. błogosławieństwo śpiewane przez wokalistę.
…każe patrzeć na pracownice agencji z ul. Grottgera z bólem. Jak na zagubione dzieci. One też były kiedyś dziećmi. Bardzo wyraźnie w nich to widać (czasem przemykają ulicą), gdy się spojrzy bez pychy. Kiedy się spojrzy jak na siebie w lustrze, na przekór światłu z żółtej żarówki czy na przekór sfalowaniu szkła w zwierciadle.
…każe wsłuchać się w głos Kościoła bez interferencji własnych myśli kładących się cieniem na Słowie. Wtedy odkryje się, że rzeczy bardzo „kościelne”, szare jak mysz rozjaśniają zakamarki. Pamiętam scenę z „Egzorcysty” Friedkina, gdy dziewczynka uwolniona z mocy diabła, niepamiętająca niczego po uwolnieniu, gdy zobaczyła koloratkę księdza, sama nie wiedząc czemu, pocałowała tego księdza z wdzięcznością.
Nawet koloratkę trzeba w końcu ujrzeć samodzielnie, bez pośrednictwa mediów, gdzieś z perspektywy klęcznika, może zza kratki konfesjonału. Wtedy dopiero się WIDZI i SŁYSZY …prawdziwie.
Marek Parafialny (21.03.14)