Mówię, bracia, czas jest krótki. Trzeba więc, aby ci, którzy mają żony, tak żyli, jakby byli nieżonaci, a ci, którzy płaczą, tak jakby nie płakali, ci zaś, co się radują, tak jakby się nie radowali; ci, którzy nabywają, jak gdyby nie posiadali; ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali. Przemija bowiem postać tego świata.
Moment, gdy wychodzi się z świątyni po mszy św. jest bardzo szczególny, to wtedy można usłyszeć spontaniczne wyznania, westchnienia, świadectwa myślenia, ujrzeć jakby przekrój wiary konkretnego człowieka. Kiedyś opuszczałem mury kościoła garnizonowego, mszę odprawił wtedy młody wikary (dziś w Gdyni). To wtedy usłyszałem z ust kobiety w średnim wieku, mówiącej do członków rodziny: „Jaki ten ksiądz fajny..., oj, jaki fajny! Jaka szkoda... jaka szkoda go... taki młody... przystojny... jaka szkoda...”. Moim zdaniem, gdyby ów młody wikary usłyszał te słowa, miałby prawo zażądać megafonu i ryknąć: „No, z jakimi ja ludźmi muszę pracować?! No, jak my mamy wygrać wojnę z szatanem i genderystyczną polityką Jedynie Słusznej Partii, skoro takich żołnierzy (takie żołnierki) mamy na mszach?!”
Kiedy słyszę, że średnio w Polsce regularnie praktykuje 40% ochrzczonych, a na Pomorzu Zachodnim ok. 15% (to potwierdza liczenie wiernych), to zastanawiam się, ile osób pozostaje z tak daleką od widzenia ewangelicznego wizją kapłaństwa, jaką usłyszałem pod kościołem wojskowym. Ile naprawdę osób jest katolikami? A swoją drogą, czy naprawdę nas (nas...? To ja jestem katolikiem prawdziwym? Muszę zrobić rachunek sumienia) ma być DUŻO? Droga do Królestwa jest wąska, a do zatracenia szeroka.
No, a kim jest ten ksiądz, którego tak chcę tu wywindować i utwierdzić w celibacie? Nie chodzi mi tylko o niego. Krytykując słowa owej płytkiej katoliczki, odsyłam do charakteru głębokiego powołania Chrystusowego, które może mieć też człowiek świecki.
Przychodzi bowiem czas, gdy rzeczy stworzone nie cieszą tak, jak kiedyś, nie wydają się obdarzone pewną „nieskończonością przyjemności”, którą potrafią odczuwać np. dzieci, wniebowzięte podarunkiem spod choinki. Przychodzi czas, gdy między chrześcijaninem a np. przyrodą opada idealnie przezroczysta „szyba”, sprawiająca, że żywo widzi się wartość nie byle czego, bo Stworzenia, dzieła rąk samego Pana, ale jednocześnie ta wartość zostaje zamknięta już po drugiej stronie i nie jest przyczyną radości największej. Nadchodzi moment, gdy nawet własne talenty tracą powab trasy prowadzącej do El Dorado, a płciowość okazuje się kluczem już nie do przyszłości, nie do zamkniętego zamka zatrzaśniętych drzwi, zagradzających drogę ku „Dalej”. Miłość do kobiety (lub kobiety do mężczyzny) nie jawi się już miłością Największą, dającą radość nieskończoną.
Ludzie tego świata nie rozumieją tego, choć może pewna kultura i inteligencja bardzo zbliżają do dotknięcia opisywanej tajemnicy nawet osoby niewierzące; lecz do końca pojąć jej nie mogą. Pomocą mogą być przykłady osób z powołania samotnych dla idei nie wprost chrześcijańskiej, jak J. Korczak lub wielka malarka O. Boznańska (choć „samotność” to pojęcie bardzo umowne, gdyż ci ludzie istnieli dla innych i to w stopniu wyjątkowym).
Można by sięgnąć do kultury pop, medialnej, wspomnę przypadek znakomitego młodego gitarzysty, finalisty „Must Be the Music” sprzed kilku lat, Macieja Czaczyka, który nawet wydał płytę, a dziś jest seminarzystą w Szczecinie (bodaj na 2. roku). Przed nim były wielkie pieniądze, bo tak wirtuozerskich gitarzystów nie ma zbyt wielu, miał świetny start, wyjątkowo szeroką promocję medialną talentu, a jednak poszedł w Nieznane (a może właśnie w Dobrze Znane? Sercem posmakowane?).
Oświata przeniknięta była w latach 90. osobami z mentalnością komunistyczną, lewicową, do dziś skutki tego się odczuwa; pamiętam, jak pewne nauczycielki z świnoujskiego gimnazjum w końcu lat 90. oburzały się, jak można poświęcać na rekolekcje szkolne aż trzy dni. Nie miałem wtedy wiele czasu, wiedziałem, że muszę im zostawić jakieś tylko jedno zdanie, więc powiedziałem wówczas, że skoro Bóg to jest barrrrdzo ważna Osoba, to trzeba Jej poświęcić „aż” te trzy dni. Mówiłem jak do dzieci do... nauczycielek dzieci! Naprawdę, jeśli chcę być prawdziwym katolikiem, to zawsze napotkam niezrozumienie. Bóg zakrył pewne sprawy przed „mądrymi”. Szkoda tylko, że wielu mieniących się katolikami sprzymierza się w ataku na własny Kościół z jego wrogami (te panie pewnie miały ochrzczone dzieci), co przypomniał niedawno rekolekcjonista, ks. J. Kasper na naszych rekolekcjach wielkopostnych. Broniący tej wiary uchodzi za albo funkcjonariusza Kościoła lub za „mohera”, czyli za oszołoma (bogate jest nazewnictwo cywilizacji nienawiści). Wspomniany rekolekcjonista, gdy mówił o modlitwie, przypomniał, że nie może być ona zapchaj-dziurą, a zawsze winna mieć miejsce osobne, czas specjalnie dla niej poświęcony, na miarę Osoby, z którą w niej rozmawiamy. Musimy zdecydować się na „doświadczenie szyby”, zerwanie pępowiny z światem, który pozostaje we władaniu „księcia... tego świata”.
Marek Parafialny (7 III 15)