Jedną z największych pokus, które nas dotykają, jeśli chodzi o Kościół, to podziały tak w Kościele powszechnym, jak i naszym w Polsce. I nie chodzi tu o pożądaną, zdrową i chcianą jedność w różnorodności, ale o bezzasadne przeciwstawianie sobie różnych frakcji i skrzydeł Kościoła: „Kościół Franciszka” i „Kościół Benedykta”; „Kościół otwarty” i „Kościół konserwatywny”; „charyzmatycy” i „tradycjonaliści” itd. Takie myślenie bierze się z całkowicie niekatolickiego myślenia kategoriami „albo…albo”, nie zaś „i...i”. Kościół równie mocno potrzebuje „teologii sensu” Benedykta XVI, jaki i „teologii czułości” Franciszka. Nie wolno sobie przeciwstawiać tych dwóch wymiarów.
Na Kościół patrzy się przez osoby księży. A w Polsce duchowieństwo stanowi tylko niecały promil ochrzczonych, czyli wszystkich członków Kościoła, bo Kościół to my wszyscy. Bardzo niewielu z nas myśli o sobie jako o Kościele, utożsamia się z nim wewnętrznie, biorąc realną odpowiedzialność duchową, moralną, funkcjonalną i materialną.
Jeden z najwybitniejszych XX- wiecznych teologów, kard. Henri de Lubac zaznaczył, że najtrudniejszy dla nas do przyjęcia jest paradoks wiary. Stwierdził, że aby go przyjąć trzeba szaleństwa wiary. Człowiek, by nie ulec zgorszeniu, musi nauczyć się patrzeć w taki sposób, aby jego spojrzenie nie zatrzymywało się tylko na tym, co w Kościele widzialne, strukturalne, na jego instytucjonalnym wymiarze działania. Ale, by umiał, oczyma wiary, dostrzec to co jest Boskie, piękne i prawdziwe. Kościół jest tajemnicą, która jest prawdziwym zbiorem przeciwieństw, gdzie w logice paradoksu wyłania się spójność i jedność. Kościół jest boski i zarazem ludzki; jest niewidzialny i widzialny; jest ziemski zanurzony w historii, a zarazem wieczny, ukierunkowany na pełną realizację dopiero na końcu czasów; jest święty, choć członkowie są grzesznikami, czasem wręcz niewyobrażalnymi; dotyczy przede wszystkim kwestii duchowych, a tak często koncentruje się na sprawach materialnych; jest posłany do ukierunkowania ludzkiego spojrzenia na wieczność, a równocześnie cały czas pochłaniają go sprawy tego świata; dba o wieczne zbawienie ludzi, a jednocześnie stara się nie zaniedbywać sprawy godności ich ziemskiego życia, troszcząc się o najbardziej zaniedbanych i potrzebujących; jest jeden powszechny i zarazem tak bardzo podzielony; jest niezmienny, a równocześnie ciągle wezwany do reformowania się i odnowy.
(A. Persidok, Paradoks w teologii według Henri de Lubaca
w: Warszawskie Studia Teologiczne” 28(2015), s.100-117)
Jak zatem podejść do owej tajemnicy Kościoła?
W jakiś sposób odpowiada na to pytanie Księga Apokalipsy kierowana jest przez św. Jana do siedmiu Kościołów, ale ta liczba wskazuje na powszechność Kościoła, a zatem i do nas. Słowo apokalypsis z greckiego znaczy „objawienie”, „zdjąć zasłonę”. W tym przypadku chodzi o odsłonięcie Bożego spojrzenia na historię, zwłaszcza na teraźniejszość, w której żyjemy. Jest to spojrzenie pełne nadziei, adresowane do wszystkich, niezależnie od losów ich historii życia. Chociaż Apokalipsa pełna jest opisów przerażających wydarzeń, to jednak cokolwiek by się działo, pierwsze i ostatnie słowo należy zawsze do Boga, bo On jest Panem historii. Pisana jest językiem symbolicznym, ponieważ omawia zagadnienie niewyrażalne ludzkim językiem. Ostatnie dwa rozdziały Apokalipsy ukazują Nowe Jeruzalem, które może się wydawać rzeczywistością eschatologiczną, ale tak nie jest. Nowe Jeruzalem to rzeczywistość sięgająca także w naszą historię, istnieje już tutaj dążąc ku ostatecznemu wypełnieniu. Nowe Jeruzalem to także Kościół, nowy lud Boży. Na początku tego fragmentu Apokalipsy mowa jest o Kościele zstępującym z góry, o Kościele według zamysłu Boga, pełnego Jego chwały. O Kościele zstępującym z nieba czyli łączącym rzeczywistość boską i ludzką.
Nowy Kościół to Kościół zbawionych w niebie. Kościół jest też na ziemi, jest w drodze do zbawienia, jest pielgrzymujący. Kościół w drodze ma ciągłe zagrożenia ze strony zła. Kościół zstępujący z nieba, pełen Bożej chwały, to Kościół stworzony przez Boga, taki jakiego pan Bóg pragnie, jaki wpisał w nasze serca. Jeśli tworzymy kościół wg naszych wyobrażeń to pojawia się ból. Przez Chrzest św. zostaliśmy poślubieni Chrystusowi, włączeni w Kościół. Kościół (ludzie) jest Oblubienicą, Małżonką Baranka – Chrystusa. To bycie Oblubieńcem/Oblubienicą to rzecz najważniejsza w naszym życiu – to relacja miłości, wierności między Bogiem a człowiekiem. To pozwala odkrywać nam kim jesteśmy i gdzie jest nasze miejsce w Kościele. Jeśli nie przyjmujemy tej oblubieńczej miłości, nastawionej na wzajemność, to nie rozumiemy siebie i nie znamy swego miejsca w Kościele. W Kościele nie chodzi o wspólne cele i zasady jak w życiu. Kościół to przyjęcie i oddanie miłości Boga Bogu. To jest cel Kościoła, zwołanie do miłości, pokazanie Boga Miłości, który walczy o każdego grzesznika. I tak trzeba patrzeć na Kościół- wszyscy grzeszymy i wszyscy mamy wracać do Boga.
W Apokalipsie Kościół jest przedstawiany jako miasto. Ponieważ greckie polis oznacza wspólnotę, gdzie każdy ma prawo głosu, nie jest obojętny na to o się dzieje. My wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami budującymi Kościół, mamy tylko różne funkcje, zadania. Mamy się za siebie modlić. Kościół na ziemi, Kościół w czyśćcu i Kościół w niebie to jedno i musimy sobie wzajemnie pomagać, tak jak wyznajemy na Mszy św. w Credo. Jesteśmy „Domownikami Boga”, Jego dziećmi zebranymi w Kościół pielgrzymujący na ziemi do wieczności z Bogiem.
(na podstawie Zasłuchania w Słowo prowadzonego przez
s. Kazimierę ze Wspólnoty Sióstr Uczennic Krzyża – Grażyna)
„Matko pięknej Miłości, niech Kościół będzie jednym sercem i jedną duszą, rodziną zjednoczoną i zgodną w budowaniu ziemskiego miasta na obraz Miasta niebieskiego.”
(Sanktuarium MB Różańcowej, Pompeje)