Każdy czas jest dobry na refleksję. Każde ważne wydarzenie, czy to w naszym życiu osobistym, czy społecznym zmusza do zastanowienia się nad przyczynami i konsekwencjami tego co się stało.
Czas w jakim obecnie żyjemy jest szczególny. Patrząc z perspektywy dziejów, nie stało się nic szczególnego. Epidemie dziesiątkujące ludzkość zdarzały się wielokrotnie. Wiemy z historii o zmieniających czasami bieg dziejów epidemiach: cholery, dżumy, czarnej ospy czy grypy zwanej hiszpanką. Tak, ale to było kiedyś, kiedy nie mieliśmy takich spektakularnych osiągnięć cywilizacyjnych, kiedy medycyna była na bardzo niskim poziomie. Dumny człowiek XXI wieku był przekonany, że przecież ujarzmił przyrodę, potrafi doskonale poradzić sobie w każdej prawie sytuacji, bo wynalazł panaceum na wszystkie zagrożenia. Naraz jednak zdarza się coś i to nie gdzieś na „końcu świata”, co pozwala nam czuć się bezpiecznym, ale u Nas, w „naszym domu”.
W zasadzie nikt z obecnie żyjących nie pamięta sytuacji w jakiej znaleźliśmy się obecnie. Ogromna ilość ograniczeń naszej wolności i swobody. Częściowo zamknięte świątynie. Śluby i pogrzeby poddane surowym, bolesnym restrykcjom. Życie społeczne, towarzyskie i kulturalne zamarło. Lęk o zdrowie i byt jest bardzo wyczuwalny.
Te obawy, lęki i zdumienie każdy z nas próbuje uporządkować, zrozumieć i ocenić. Swoimi refleksjami dzieli się z nami Olga Tokarczuk. Oto niektóre z nich:
Wirus przypomniał nam to, co tak namiętnie wypieraliśmy – że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z najdelikatniejszej materii. Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni. Że nie jesteśmy oddzieleni od świata swoim »człowieczeństwem« i wyjątkowością, ale świat jest rodzajem wielkiej sieci, w której tkwimy, połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów. Że jesteśmy zależni od siebie i bez względu na to, z jak dalekich krajów pochodzimy, jakim językiem mówimy i jaki jest kolor naszej skóry, tak samo zapadamy na choroby, tak samo boimy się i tak samo umieramy.
Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka. Pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?
Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej jak ta zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu.
Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas. Nadchodzą nowe czasy.
Pocieszamy się wzajemnie mówiąc – czas epidemii minie – wszystko wróci do normy. Z pewnością będzie normalniej. Często jednak słyszy się pogląd że to osobiste i społeczne doświadczenie zmieni nasz sposób myślenia o wartościach, o Kościele, naszej wierze, religijności, naszym życiu duchowym i społecznym. Chodzi moim zdaniem jednak o to, aby pozwolić sobie na osobistą refleksję nad tym co aktualnie przeżywamy i aby te przemyślenia nie pogrążały nas w przygnębieniu lecz umacniały w nadziei, że nawet ten trudny czas może rodzić dobre owoce.
Barbara