W trudnych dniach odosobnienia sięgam po książki. Odświeżyłam „Dżumę” ze względu na analogię do tego, co przeżywamy dzisiaj. Uświadomiłam sobie, że to co było fikcją stało się faktem, tylko epidemia inna. Przejrzałam utwór i zachwyciłam się darem obserwacji, umiejętnością przedstawiania zbiorowych i indywidualnych doświadczeń w sytuacjach ekstremalnych. Camus to wielki pisarz – socjolog i psycholog.
Dziś, kiedy przeżywamy trudne dni walki z koronawirusem, lepiej rozumiem przemyślenia bohaterów, ich doświadczenia, upadki i wzloty. „Ludzie są zawsze tacy sami” – mówi narrator utworu.
Na początek krótkie przypomnienie fabuły. Utwór utrzymany jest w formie kroniki. Narrator opowiada o wybuchu epidemii, o coraz surowszych z każdym dniem zarządzeniach władz, o odcięciu miasta od reszty świata. Jak reagują na narzucone rygory mieszkańcy Oranu? Początkowo ignorują złe wiadomości, nie dowierzają. Wyparcie jest tu mechanizmem obronnym. Bagatelizują fakty, żyją tak, jakby się nic nie wydarzyło. Spacerują, kąpią się w morzu, odwiedzają kina i restauracje.
Czyż i dzisiaj reakcja ludzi nie była podobna? Spacery po nadwiślańskich bulwarach, grillowanie, place zabaw pełne dzieci – to sceny z życia wzięte. W tej sytuacji trzeba było zaostrzyć przepisy. Stąd apel przedstawicieli władz – premiera Morawieckiego i ministra zdrowia Szumowskiego – konieczny i słuszny.
Wróćmy do powieści. Mieszkańcom Oranu trudno było pogodzić się z ograniczeniami „mieli najwyraźniej kłopoty ze zrozumieniem tego, co się zdarzyło”. Do tego dołączył się jeszcze strach przed przyszłością i nieufność wobec ludzi – „nie wolno mieć zaufania do sąsiada, który może skorzystać z twej nieuwagi, by cię zarazić”. To przecież uczucia, których doświadczamy dzisiaj w mniejszym lub większym stopniu. Smutny obraz ludzkich reakcji nad którymi koniecznie trzeba zapanować, by nie pozwolić dojść do głosu złym emocjom.
Są jednak w powieści postacie, które niosą nadzieję, a tej potrzeba nam dzisiaj bardzo. Jedną z nich jest doktor Rieux, człowiek rzeczowy, skromny, bezinteresowny w niesieniu pomocy. Nowa sytuacja jeszcze bardziej podkreśla jego odpowiedzialność i oddanie. Wypowiada znamienne słowa: „nie wiem, co mnie czeka i co nastąpi po tym wszystkim. Na razie są chorzy i trzeba ich leczyć. Potem oni się zastanowią i ja także. Ale najpilniejszą sprawą jest ich leczyć. Bronię ich, jak mogę, oto wszystko”.
Ducha doktora Rieux mają w sobie wszyscy lekarze, pielęgniarki, pracownicy medyczni, którzy dniem i nocą, w sytuacji wielkiego zagrożenia robią swoje. Wierni przysiędze Hipokratesa, mimo nieludzkiego zmęczenia, lęku, często bezradności trwają na służbie. Są w różnych miejscach świata, wspierajmy ich modlitwą.
Inną piękną postacią jest Rambert, francuski dziennikarz. Jest człowiekiem, który przeszedł wielką metamorfozę. Na wiadomość o epidemii i zamknięciu miasta robi wszystko, by z niego uciec. Z czasem zrozumiał, że skoro los go tu postawił musi dopomóc mieszkańcom. Aktywnie włącza się do walki z dżumą, w tym celu zakłada formacje sanitarne. Pracuje ciężko i bez wytchnienia, wie, że jest potrzebny.
Czyż aktywności Ramberta nie odnajdujemy w działaniach ludzi, którzy przekazują pieniądze, sprzęt na potrzeby szpitali? Czyż nie widzimy jej w działaniach osób, harcerzy, firm szyjących maseczki i kombinezony ochronne? W charytatywnych akcjach, sąsiedzkiej życzliwości?
Jedno z ostatnich zdań powieści brzmi : „Doktor myślał, że świat bez miłości jest martwym światem i że zawsze przychodzi godzina, kiedy zmęczony więźniami, pracą i odwagą błaga o twarz jakiejś istoty i o serce olśnione czułością”. Jakże aktualne jest to przesłanie. Na szczęście takich serc mamy wiele. Oby ich nigdy nie zabrakło.
I jeszcze zakończenie, pozornie beznamiętne, w rzeczywistości zawierające duży ładunek emocjonalny: „Statystyki oznajmiły cofanie się choroby”. Takiego zakończenia oczekujemy wszyscy.
Lidia
Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.