Czas listopadowy skłania do głębszej refleksji o naszej wierze w życie wieczne. Warto ją przeprowadzić na tle życiorysu któregoś z męczenników.
Święty Cyprian urodził się w Kartaginie, na terenie dzisiejszej Tunezji około roku 205 w arystokratycznej rodzinie pogańskiej. Będąc w niemłodym już wieku Cyprian spotkał kapłana Cecyliana, który wywarł na nim wielkie wrażenie. Pod jego wpływem Cyprian czynił refleksje nad znikomością doczesnego życia, oddawał się lekturze Pisma Świętego, obserwował życie chrześcijan przepełnione miłością do Boga i ludzi. To wszystko przyczyniło się do jego nawrócenia i przyjęcia chrztu, a wkrótce po nim kapłaństwa i biskupstwa. Ówczesny Cesarz Walerian był w początkach swoich rządów nawet życzliwy wobec chrześcijan. Jednakże pod wpływem swojego podskarbiego Mariana zmienił w sposób radykalny swoje nastawienie do wyznawców Chrystusa. Pod sankcją kary śmierci zabronił chrześcijanom udziału w zebraniach liturgicznych. Opornych nakazał karać konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. W czasie prześladowań biskup Cyprian został wezwany do złożenia ofiary bożkom. Gdy odmówił, został zesłany do miasteczka Curubis w Afryce prokonsularnej (obecnie miejscowość Korba w Tunezji), gdzie przebywał przez rok. Stamtąd pisał listy podnoszące na duchu do chrześcijan, którzy zostali zesłani do kopalń lub szykowali się na śmierć. W lipcu 258 roku sprowadzono Cypriana do Kartaginy i ponownie zażądano od niego, aby złożył ofiarę bożkom. Biskup stanowczo odmówił i wtedy władze rzymskie postanowiły wydać na niego wyrok śmierci. Opis męczeństwa św. Cypriana ukazuje jego bohaterską postawę, pełną wiary i miłości do Boga. Gdy biskup Cyprian usłyszał słowa wyroku: „Postanawiamy, aby Tascjusz Cyprian został ścięty mieczem”, odpowiedział: „Bogu niech będą dzięki”, składając swojemu Panu dziękczynienie za wszystkie otrzymane dobrodziejstwa. Zgromadzeni w pobliżu sądu chrześcijanie wołali: „I my także chcemy umrzeć z nim”. Święty biskup Cyprian został ścięty mieczem. Na śmierć szedł z wielką odwagą, sam zdjął swoje szaty biskupie i oddał diakonom i „uklęknąwszy modlił się żarliwie”. Polecił też dać katu 25 sztuk złota. Sam zasłonił swoje oczy. Poniósł śmierć męczeńską 14 września 258 roku. Chrześcijanie pochowali ze czcią ciało ich świętego biskupa.
Ojciec Jacek Salij – dominikanin kontynuuje refleksję o życiu wiecznym w "Horyzontach ostatecznych", książce wydanej przez Wydawnictwo W drodze.
Żaden z męczenników nie pchał się do śmierci. Przeciwnie, raczej starali się jej uniknąć ukrywając się przed prześladowcami. Nie tylko cechowała ich bowiem głęboka wiara w życie wieczne, ale równie żywo wierzyli oni w sens swojej służby na tej ziemi.
W Kościele starożytnym obowiązywał nawet kanon, zakazujący wiernym prowokowania władz do stawiania ich przed sądami. Przykład pełnej gotowości zarówno na śmierć, jak na dalsze życie, dał już apostoł Paweł: „Z dwóch stron doznaję nalegania: pragnę odejść, aby być z Chrystusem, bo to o wiele lepsze, pozostawać zaś w ciele – to bardziej dla was konieczne. A ufny w to, wiem, że pozostanę, i to pozostanę nadal dla was wszystkich, dla waszego postępu i radości w wierze” (Flp 1,23-25).
Zatem nawet bardzo żarliwa wiara w życie wieczne wcale nie domaga się niecierpliwych tęsknot za jak najszybszym odfrunięciem z tej ziemi. Gordon W. Allport – psycholog, żaden kaznodzieja czy teolog – zauważył wręcz prawidłowość następującą: „Prawdopodobnie moglibyśmy dowieść, że w biegu historii ci chrześcijanie, którzy w najbardziej praktyczny sposób zasłużyli się światu doczesnemu, byli równocześnie tymi, którzy najgorliwiej wierzyli w świat przyszły”.
To prawda, że większość z nas, kiedy znajdzie się w poważnej chorobie, chciałaby odsunąć zbliżającą się śmierć. Czy jednak postawa taka, wzięta sama w sobie, świadczy o nie – wierze w życie wieczne?
Spójrzmy jeszcze na ten problem w świetle pewnej postawy dość nieprzeciętnej i raczej skrajnej. Mianowicie zachowały się wiarygodne świadectwa wielkich chrześcijan, którzy w swojej żarliwej miłości do Boga chcieli jak najszybciej umrzeć, ażeby w ten sposób zjednoczyć się z Nim już naprawdę bez reszty. Coś takiego przeżywała na przykład św. Teresa od Jezusa. Sądzę, że nawet taki chrześcijanin nie czułby się uprawniony do tego, żeby przyśpieszać swoją śmierć poprzez zaniedbanie leczenia swoich chorób. Podobnie jak prawie nie było męczenników, którzy by nie zrobili wszystkiego, ażeby się nie dostać w ręce prześladowców. Zarazem ci sami ludzie potrafili – jak widzieliśmy – radować się, kiedy ich męczeństwo już nadchodziło.
A jednak pytanie: ,,Czy ja naprawdę wierzę w życie wieczne” bardzo zasługuje na to, żeby się nad nim zastanawiać. Ze szczególną wyrazistością przychodzi ono wówczas, kiedy mnie śmierć zaczyna już zaglądać w oczy, ale również wówczas, kiedy śmierć oddziela mnie kolejno od moich bliskich i znajomych. Ale uwaga: wiary w życie wieczne nie mierzy się naszym jej odczuwaniem. Nie mierzy się jej również naszą zdolnością do wyobrażania sobie, na czym życie wieczne będzie polegało.
Istnieją co najmniej trzy kryteria, po których można rozpoznać, że w życie wieczne wierzę naprawdę.
Znakiem pierwszym jest pielęgnowanie w sobie zawierzenia, które można wyrazić w formie modlitwy na przykład następującej: Panie Jezu, Ty tak często mówiłeś nam o życiu wiecznym i tak często nam je obiecywałeś! Po to, żeby obdarzyć nas wiecznym zbawieniem, przeszedłeś przez mękę krzyżową! Ja wierzę każdemu Twemu słowu! Wierzę też całym sercem w udzieloną nam przez Ciebie obietnicę życia wiecznego, ale Ty wzmacniaj wiarę moją! Wspomagaj mnie swoim światłem i mocą, abym coraz bardziej zbliżał się do Twojego zbawienia! Pozwól mi też jak najwięcej przyczynić się do tego, aby również moi bliźni życie wieczne osiągnęli!
Drugim kryterium, po którym mogę poznać, że ja naprawdę wierzę w życie wieczne, jest wybieranie drogi Bożej również wówczas, kiedy sprzeciwia się to prawom tego świata. Według praw tego świata jest rzeczą nierozsądną trwać w wierności małżeńskiej, jeśli się zostało niesprawiedliwie przez współmałżonka opuszczonym. Prawa tego świata dozwalają też czynić zło, jeśli nie ma innego sposobu uratowania się przed jakimś poważnym zagrożeniem. Duch tego świata podpowiada nawet zabicie poczętego dziecka albo człowieka umierającego, jeśli przemawiają za tym jakieś poważne powody. Otóż jeśli ten duch jest mi gruntownie obcy i mam niezłomną wolę chodzenia Bożymi drogami również wówczas, kiedy jest to bardzo trudne i „nierozsądne”, wolno mi ufać, że moja wiara w życie wieczne jest rzetelna i autentyczna. Niezależnie od tego, jak ją psychicznie odczuwam.
Kryterium trzeciego dostarcza odpowiedź na pytanie, czy ja staram się korzystać ze źródeł życia wiecznego, do jakich zaprasza nas Chrystus Zbawiciel. Oto najważniejsze Jego słowa na ten temat: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie. Kto spożywa moje Ciało i pije moją Krew, ma życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym” (J 6,53nn).
Wyboru tekstu z książki "Horyzonty ostateczne" o. Jacka Salija,
wydanej przez Wydawnictwo W drodze, dokonała redakcja Gazetki.