Pielgrzymka trochę przypomina nasze życie. Wspólnym mianownikiem są droga i cele do których zmierzamy. W życiu wyznaczamy sobie różnorodne cele, po które sięgamy. Na pielgrzymce podobnie, celami są tu miejsca kultu, objawień, kościoły i monumentalne katedry. Aby do nich dotrzeć potrzebny jest wysiłek, zaangażowanie woli i serca. Pielgrzymkę trzeba przeżyć, bo tylko wtedy ma ona sens i zapewnia trwałość pamięci. 

Spróbuję odpowiedzieć na pytanie jak ja przeżyłam fatimską pielgrzymkę, czym ona była dla mnie, jakich odkryć dzięki niej dokonałam. 

Kiedy myślę o niej, myślę przede wszystkim o relacjach i wzajemnych kontaktach, o moim przeżywaniu obecności drugiego człowieka podczas podróży, w czasie zwiedzania, nabożeństw etc. Szybko zauważyłam, że akceptacja drugiego człowieka przez długi czas wspólnego pobytu w małej przestrzeni (bus) napotyka na wiele trudności. Z czasem wiele rzeczy cię drażni, doświadczyłam tego osobiście. Czyjeś zdanie wypowiedziane zbyt obcesowo, czyść donośny śmiech, zbyt długie milczenie, śpiew – wszystko to może być trudne do przyjęcia. Bo moje potrzeby są w tym momencie inne. Będąc we wspólnocie zrozumiałem, że muszę każdego dnia na nowo uczyć się zgody na drugiego człowieka, na jego inność, niepowtarzalność. Przyjąć go i zaakceptować z całym bogactwem jego osobowości, przyzwyczajeń i nawyków. W czasie wspólnej drogi bardzo starałam się o to, by swoim zachowaniem nie zrobić przykrości koleżance czy koledze, nie przyczynić się do dyskomfortu innych. Z pomocą przychodziły mi zawsze modlitwa i Eucharystia, wyciszały mnie i otwierały we mnie pokłady dobra. I wtedy – tak myślałam, był między nami Pan, w busie, naszej „ruchomej świątyni”. 

Pielgrzymka była więc dla mnie ważną lekcją zgody na moją siostrę i brata z bogactwem ich indywidualnych rysów; z zaletami i słabościami, z wesołością i smutkiem, z pięknem i brzydotą. Pielgrzymka stała się lekcją miłości i przyjęcia. Nie zawsze łatwego, nie zawsze od razu. Nieraz myślałam sobie, że łatwiej jest kochać tych wyniesionych na ołtarze świętych, niż żywego człowieka obok mnie, w jego drodze do świętości. A jednak, mimo trudności, chcę się tej miłości uczyć, chcę się wciąż uczyć drugiego człowieka, przyjmować to, co on mi daje i obdarowywać go sobą. W sposób poetycki ujmuje to Jerzy Liebert, w wierszu „Natchnienie bolesne”:

Wśród złych moich uczynków, jak wśród traw ospałych,

płynie Twój strumień, Panie, 

porusza moje ziemie, otwiera moje skały, 

twarde, znieruchomiałe. 

Pozwól za tym strumieniem i miodu i mleka

ludziom wejść na nie. 

O człowieka, o miłość człowieka

modlę się, Panie. 

Myślę, że ta ewangeliczna perspektywa widzenia bliźniego pozwoliła mi zobaczyć w nim dobro, bezinteresowną troskę, skromność i blask, który i mnie oświetlał. I tak oto zgoda połączona z dostrzeżeniem niepowtarzalnych wartości bliźniego, stała się dla mnie źródłem radości. Bo przecież wiele rzeczy mnie cieszyło w tej naszej wspólnej drodze: krajobrazy natury, pejzaże duszy, uśmiechy. Tak, mimo trudności, pielgrzymka dała mi radość i za to jestem wdzięczna Panu.

Jeszcze o jednym doświadczeniu chcę wspomnieć. Pielgrzymka nęci miejscami niezwykłymi, które chciałabym zobaczyć, przeżyć. Często w związku z tym towarzyszyło mi nienasycenie. W tym kościele pragnęłabym zostać dłużej, posiedzieć w kawiarni zanurzając się w muzykę fado. A tu trzeba się spieszyć, z czegoś zrezygnować, pogodzić z ograniczeniami. Czasami wszystko we mnie się buntowało wobec takiego pośpiechu. Później pojawiała się refleksja, że wybór i rezygnacja z czegoś idą w parze. I znów na pielgrzymce jak w życiu. Ono też oferuje mnóstwo możliwości, a tylko niektóre z nich będą podjęte i zrealizowane. Bowiem umieranie i rodzenie od zawsze towarzyszy ludziom w ich drodze. I nie pozostaje mi nic innego jak tylko spokojnie przyjąć tę prawdę. 

Lidia

Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. 

 

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.