„Bo któż tam mieszkał - matka, bracia, krewni,

Sąsiedzi dobrzy. Kogo z nich ubyło,

Jakże tam o nim często się mówiło”

                                                                      Adam Mickiewicz

 

             Moi sąsiedzi z ulicy Granicznej są już w innym świecie. Żyją jednak w moim sercu, są częścią mojego świata. Kiedy zamykam oczy widzę ich twarze. Listopad skłania do wspomnień, uległam więc jesiennej nostalgicznej aurze.

            W budynku przy ulicy Granicznej 11 mieszkało wielu wspaniałych ludzi. Na przestrzeni lat spotykałam ich na podwórku, schodach, ulicy. Nigdy nie mijaliśmy się obojętnie, zawsze pojawiał się uśmiech, rozmowa dłuższa lub krótsza. Stanowiliśmy wspólnotę sąsiedzką i było nam razem dobrze.

            Mieszkanie na piętrze zajmował doktor Stanisław Kolski. Był „starym kawalerem”, mieszkał z siostrą Sabiną Sierakowską. Ona prowadziła dom i troszczyła się o brata. Pochodzili z ziemiańskiej rodziny. Często odwiedzali nasz dom, zawsze osobno, ona przed południem, on po południu. Doktor lubił rozmawiać z moim ojcem i przekomarzać się ze mną. Pan Stanisław miał pewną słabość – panicznie bał się burzy. Gdy tylko zobaczył pierwsze jej zwiastuny, schodził do nas, na parterze czuł się bezpieczny. Pani Sabina opowiadała o swojej młodości, przedwojennej Warszawie i wakacjach we Francji i Szwajcarii. Słuchałam tych opowieści z wypiekami na twarzy i marzyłam o nieznanych miejscach. Rozbudzili we mnie tęsknotę za piękniejszym światem.

            Na parterze mieszkali państwo Czopowie: pięcioosobowa rodzina z babcią Kazimierą Grzelak. To ona dbała o dom i wnuki. Piekła bardzo smaczne jagodzianki i rogaliki, ku uciesze wszystkich dzieci. Kiedy wołała naobiad bawiące się dzieci, można było przypuszczać, że jej głos dociera do mieszkańców odległych ulic. Dziś nie ma już Kazimiery, Janki, pana Jerzego i Jarka. Pozostały wspomnienia i czarno –białe, nieliczne fotografie.

            Na parterze mieszkał pan Paweł Michalski, człowiek dość ponury i zamknięty w sobie. Malował obrazy i miał też bardzo malownicze życie. Jakież było moje zdziwienie gdy po raz pierwszy zobaczyłam kolorowe dzieła, tak różne od jego melancholijnej natury. Pani Małgorzata, dzielna żona była też jego przeciwieństwem – dynamiczna, otwarta, pogodna.

            W budynku obok na Granicznej 9 mieszkała pani Irena Tamm. Odeszła od nas w ubiegłym roku. Mogę powiedzieć, że znałam ja od zawsze, często bywałam w tym domu. Do dziś pamiętam smak i zapach piernika i tortu cytrynowego, jej niepowtarzalnych cudów kulinarnych. Pani Irena dużo czytała. To ona podpowiedziała mi 10-cio letniej dziewczynce, że koniecznie trzeba przeczytać „Anię z Zielonego Wzgórza” Była życzliwa i rodzinna, o swoich najbliższych troszczyła się do końca. Nie ma jej wśród nas, ale spotkania z jej córką ożywiają wspomnienia.

            I jeszcze pani Helena Chodzicka, utalentowana, wielkiej urody kobieta. W młodości grała w uzdrowiskowym teatrze. W późniejszym okresie zaangażowała się mocno w życie parafii. Myślę, że gdyby wtedy (lata 90-te) świeccy czytali teksty liturgiczne byłaby świetną lektorką. Odeszła kilka lat temu.

            Zamykam oczy i widzę wielu sąsiadów, którzy już nas opuścili. Skromną panią Zastawną, mojego wujka Leona Szczuraszka, nauczyciela, który zaraz po wojnie rozpoczął pracę w świnoujskiej oświacie. Panią Katarzynę Latusińską spieszącą do kościoła, mimo, że msza rozpoczynała się dopiero za godzinę. Panią Krystynę Witczak, zawsze z papierosem, która odeszła od nas tak nagle… Słyszę panią Miodowską jak każdego ranka z okna mieszkania pyta mnie „sąsiadko, która to godzina?”

            Tyle wspaniałych osób spotkałam. Wszystkich otaczam wdzięczną pamięcią i wierzę, że oni także pamiętają o mnie.

Lidia Kropska

 

Nasz adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

 

© 2014 Rzymskokatolicka parafia p.w. Śś. Stanisława i Bonifacego B.M.