Pokonanie jakiejkolwiek drogi przez człowieka zawsze wymaga wysiłku, jeśli jednak jest to droga do świętości, to już zupełnie inne wyzwanie. Kilka lat temu dostałem zaproszenie od Pana Boga aby uczestniczyć w maratonie przez Niego organizowanym, jednak świadomość własnych słabości przeważyły i odrzuciłem propozycję.
Jak się później okazało Pan Bóg ma dużo czasu i cierpliwości. Takie zaproszenia dostawałem co jakiś czas, jednak wygodne życie nie mobilizuje do zmian. Jednym z najbardziej natrętnie zapraszających, choć może o tym nie wie, był Proboszcz Ignacy, który zagajał nieraz i zapraszał do zmiany na lepsze. W homiliach, które głosił była prawda i coś czego nie potrafię zdefiniować ale trafiało do mnie. Czasami w ciągu dnia wracałem do tych słów przekładając ich znaczenie na moje życie, zachowania i postępowanie. Malował się dość smutny obraz rzeczywistości. Uświadamiałem sobie, że kościół to chyba jedyne miejsce w którym jestem pokorny, a moja pycha dość znacznie kontrastuje z tym co usłyszałem. Nie wiedziałem wtedy jeszcze z jakimi konsekwencjami się to wiąże i jak ogromne to będzie miało dla mnie znaczenie. Uczestnictwo w niedzielnej mszy przestało wystarczać, chodziłem więc również w ciągu tygodnia aby zacząć dzień z odpowiednim nastawieniem. Czymś zupełnie wyjątkowym w naszym kościele było dla mnie, że homilie wygłaszane są na każdej mszy. Również że na koniec rzucona myśl, która w jednym czy dwóch zdaniach zawarta, pozostaje w głowie po wyjściu z kościoła.
Pewne okoliczności nie pozwalały mi przyjmować Komunii Świętej i z biegiem czasu zaczęło mi to przeszkadzać. Na porannych mszach byłem bardzo często jedyny, który siedział w ławce, wtedy kiedy inni szli do Pana Jezusa. Jeśli by mnie tam nie było, tej przykrości bym nie odczuwał ,ale byłem i chciałem tam być. Na jednej z mszy pomyślałem, że skoro nie jestem godzien przyjmować Komunii Świętej, to nie ma szans na zbawienie. Jednak strach to za mało aby pokonać grzech i słabości. Dużo zaczęło się wtedy dziać w moim życiu, czego racjonalnie nie potrafiłem zrozumieć. Jednak jak mawiała św. Siostra Faustyna: tam gdzie się kończy logika zaczyna się wiara. Pan Bóg bardzo mocno w tym czasie wszedł do mojego życia nie pytając mnie o zdanie. Podam jeden z wielu powodów, który zabrał mi odwagę mówić Bogu NIE. Przez lata walczyłem z moimi wulgaryzmami, których używałem w mowie potocznej, jednak pogodziłem się z porażką bo nie potrafiłem inaczej. W opisywanym przeze mnie czasie dostałem zaproszenie od Proboszcza do Męskiego Bractwa Różańcowego i choć do końca nie wiedziałem z czym to się wiąże, zgodziłem się. Warunkiem było między innymi odmawianie różańca, co jest sprawą oczywistą, jednak doświadczyłem czegoś niezrozumiałego. Przystępując nie miałem żadnych oczekiwań czy postanowień, jednak już w pierwszym dniu nie potrafiłem używać wulgarnych słów. Stało się to bez żadnego mojego wysiłku tak po prostu i przez lata mam tę łaskę. Jeśli mi się zdarzy raz na kilka miesięcy czuję się z tym źle, jednak wtedy również przypominam sobie Komu to zawdzięczam.
Poprzez bezdomnego Pan Bóg pokazał mi czym jest miłosierdzie i w Krakowskich Łagiewnikach dał mi siłę abym do wspomnianego wcześniej maratonu przystąpił. Tam właśnie po latach przyjąłem Komunię Świętą i zacząłem trudną drogę, a w zasadzie po tym czasie mogę powiedzieć, że bardzo trudną. Kolana mam pozdzierane od upadków, ale Pan Jezus dał mi wspaniałych towarzyszy, których spotkałem w Kościele. Bez nich i bez modlitwy nie było by szans pokonać tej drogi. Idę więc dalej, a Oni choć o tym nie wiedzą, są dla mnie wielką siłą. To jedyny maraton w którym nie liczy się rywalizacja, a innym zależy na Twojej wygranej. Najtrudniejsze jest podjęcie decyzji o starcie, jeśli jednak tego nie zrobimy, nigdy nie zobaczymy mety.
Dodam jeszcze kilka słów o prawdzie i mam nadzieję , że Proboszcz tego nie wytnieJ. Kiedy jeszcze byłem przed maratonem, poszedłem do Proboszcza po zaświadczenie umożliwiające bycie świadkiem na ślubie mojego brata. Niestety nie otrzymałem go, bo jak usłyszałem nie spełniałem wszystkich warunków. Załatwiłem więc takowe gdzie indziej. Odczuwałem jednak dość duży dyskomfort z tego powodu. Któregoś dnia poczułem potrzebę pójścia do kościoła pomodlić się licząc, że o tej porze nikogo tam nie będzie. Kiedy wszedłem zobaczyłem Proboszcza samotnie siedzącego w pierwszej ławce, trzymającego i wpatrującego się w Najświętszy Sakrament. Pomyślałem: tak właśnie wygląda prawda i wiara. Zrobiłem wszystko co było konieczne aby legalnie otrzymać takowe zaświadczenie i udało się J.
Mam nadzieję, że ukończę ten maraton i zobaczę metę. Czego i Wam życzę.
Rafał